Wróć do przyszłości

Może jednak futurystyczne rozwiązania archaicznych problemów nie są tak daleko?

Zawsze uwielbiałam książki, o czym pisałam już wcześniej, jednak dopiero kilka dni temu wróciłam do tych czytanych w szkole. W dodatku nawet nie do końca z własnej woli – po prostu wszystkie inne na półce już przeczytałam i były jedynymi, których nie pamiętałam prawie wcale, więc postanowiłam dać im jeszcze jedną szansę. Zaczęłam dość nieśmiało, krok po kroczku, a potem już zostałam pochłonięta do końca. Z każdą kolejną stroną zadawałam sobie coraz częściej pytanie „Dlaczego dopiero teraz to widzę? Dlaczego kiedyś mnie tak nie pochłonęła?”

Przypomniałam sobie te wszystkie lata za szkolną ławką – wielkie tomiszcza lektur, na których przeczytanie mieliśmy tydzień (bo ja to gimbaza już jestem i zmieszczenie czterech lat w ciągu trzech przeżyłam). Niby czytałam je, ale ze względu na permanentny brak czasu dość szybko i wszystkie opisy, dłuższe wywody czytałam dość pobieżnie, bo przecież zaraz będzie kartkówka. Nie widziałam już tego zabawnego języka i całej atmosfery w nich zawartych. Skupiałam się na nazwiskach, nazwach i tym, z czego to polonistka mogłaby nas odpytać. Ja na szczęście się do książek nie zniechęciłam, ale ile osób jest aż tak zawziętych?

Czy nie moglibyśmy przekształcić zajęć z polskiego na motywujące wymiany zdań o książkach, które z chęcią czytamy? Zamiast nakazanego tylko kanonu lektur każdy uczeń musiałby polecić jakąś przeczytaną przez siebie książkę innym osobom z klasy – „sprzedać” ją w taki sposób, żeby inni zechcieli je przeczytać? A może wprowadzić dosłownie 5 książek obowiązkowych w roku, a reszta byłaby do wyboru i kto jaką tematykę bardziej preferuje, niech o niej czyta? W dodatku możnaby to połączyć z grywalizacją – za lektury więcej punktów, za książki spoza trochę mniej, ilość zachęconych osób to następne? Jakby dobrze to przemyśleć, to się da coś fajnego wykombinować.

Chciałabym dożyć momentu, kiedy wyglądało by to na przykład tak:

2015-04-14 Futurystyczna lekcja jęz

Nie sztuką jest zapchać nasze głowy mnóstwem niepotrzebnych później informacji (których i tak teraz w większości nie pamiętam), sztuką jest nauczyć ludzi czytać i o książkach rozmawiać.

A jakie Wy macie wspomnienia związane z lekturami? Wracacie do nich?

Spodobał Ci się mój wpis - polub go lub się nim podziel!
  • A mi się wydaje zupełnie inaczej. Na wiele z tych ksiązek jestesmy wtedy po prostu za młodzi. Moze – z powodu ogolnych wygod – wszyscy dojrzewaja teraz pozniej, a moze zawsze bylo to zle dobrane. Kazano nam czytac „Ferdydurke” wtedy byl to bełkot, teraz naprawde mi sie podobalo, chociaz dalej jest mega-ciezkie.

    Wiec lista polecanych ksiazek: tak! Ale do tego jeszcze ich hmmm lepszy dobor :-) A w pewnych gorszych szkolach doslownie chyba lepiej wciskac laskom „Zmierzch” to jest jakas szansa, ze zaczna czytac, niz probowac z Nad Niemnem,…

    • Faktycznie patrzę na to przez swój pryzmat – otaczałam się sporą ilością starszych ode mnie osób, więc zawsze byłam trochę dojrzalsza jak na swój wiek i lubiłam wymagające książki (dość powiedzieć, że z własnej woli porównywałam na maturze ustnej książki historyczne z waltersottowskimi). Głównie jednak mam na myśli to, żeby nie kazać czytać, tylko zachęcić i jak najbardziej jestem za rozszerzeniem/zmianą kanonu lektur, szczególnie o pozycje dziejących się we współczesnym świecie, lżejsze, mniej wymagające. Wiele z tych książek jest tutaj od lat (chociaż ja Ferdydurke” chyba już nie miałam) i dla pokolenia naszych rodziców były to historie prawie na czasie, jednak dla dzisiejszego pokolenia jest to już spojrzenie dawnych czasów.