
Jak zakochałam się w kaszy jaglanej
Początki nie były łatwe. Pierwszy raz był bardziej z rozsądku niż z miłości.
Jak to często teraz – zaczęło się od przeczytania kilku wpisów w internecie. Gdzie nie spojrzysz – same zalety. Wśród nich najczęściej wymieniane są:
- korzystny wpływ na wygląd skóry, włosów i paznokci
- stosunkowo duża zawartość białka
- pomocne właściwości przy przeziębieniach
- co dla mnie najważniejsze – leczniczy wpływ na stawy
Z drżącym sercem postanowiłam się przełamać i spróbować. Zaczęło się od zadumy nad tym, jak te małe kuleczki ugotować. Jak już wspomniałam, za pierwszym razem było fatalnie. Gotowała się długo, a podana na opakowaniu ilość wody wyparowała stanowczo za szybko. Nawilżenia zabrakło i garnek się przypalił. Przerażona tym faktem zdjęłam go szybciutko z kuchenki (wszak czas już prawie mijał) i wtedy to wydarzyło się najgorsze – nie dość, że konsystencja była nadal ziarenkowata (trochę mniej, ale wciąż dość twarde te kuleczki były), to jeszcze po spróbowaniu okazało się, że kasza jest niesamowicie gorzka.
Zjadłam oczywiście całą, myśląc sobie, że na pewno taka niedobra, bo zdrowa. Jak się jednak można domyślić, przez długi czas unikałam jej jak ognia. Kupiłam paczuszkę, co by nie było, ale leżała sobie w szafeczce z dobre pół roku i czekała na swoje 5 minut.
Po ostatnich moich perypetiach z biodrem (które to postanowiło olać swoje obowiązki i nie robić) postanowiłam jednak do niej wrócić. Ciężko było mi się przełamać (tyle innych dobrych rzeczy jest do jedzenia, po co mam tę wstrętną, gorzką kaszę jeść), ale w końcu udało się. Tym razem mądrzejsza już, popytałam przyjaciół (dziękuję Misia) oraz internet, co by tu zrobić, żeby jej nie przypalić i goryczy się pozbyć.
Kierując się cennymi radami przepłukałam ją w dwóch miskach kilka razy (teraz już wiem, że dwa w zupełności wystarczą) oraz przy gotowaniu co chwilę dolewałam wody. Wyszła tak dobra, że się w niej zakochałam. Mogę jeść ją na słodko, na słono i w ogóle bez niczego. Gotuję ją przynajmniej raz w tygodniu (porcja na dwa dni), a zdarza się też częściej.
Oczywiście czuję już jej zbawienny charakter (efekt placebo na pewno też ma w tym dużo swojej roli) . Tak się teraz zaprzyjaźniłyśmy, że biorę ją ze sobą do pracy, na spacery i wszędzie, gdzie mogłabym się zrobić głodna.
Jeśli nigdy jej nie próbowaliście – polecam serdecznie!