
Jak obronić się przed oszustwami i wirusami w internecie
Kilka lat temu moją ścianę na Facebooku zaatakowała informacja, że w kaszce o konkretnym kodzie kreskowym w Polsce znaleziono szkło i firma zaleca je wszystkie wyrzucić. Wszyscy kopiowali ją na swoją ścianę, oznaczali znajome mamy i przestrzegali się wzajemnie. W końcu chodzi o życie i zdrowie małych dzieci. Pierwszym moim uczuciem też była chęć podzielenia się nią, przyklejenia i zadzwonienia do wszystkich. Jak jednak często w tego typu sytuacjach zdrowy rozsądek wygrał i postanowiłam ją potwierdzić.
Weszłam na stronę firmy i jako pierwszy ukazał mi się wpis o tym incydencie. Otworzyłam i pełna nerwów czytam, że nie w Polsce tylko we Francji, nie w kaszce tylko w słoiczku i cała jego seria już została wycofana. Zanim jednak doszłam do końca wpisu, tamta fałszywa informacja była już na wszystkich forach i portalach. Bo przecież potwierdzenie informacji to w dzisiejszym świecie za dużo czasu. Lepiej przekleić i odetchnąć z ulgą – bo przecież chociaż nieprawdziwa, to nasze sumienie jest zaspokojone.
To jest tylko jeden z wielu przykładów. Codziennie jesteśmy atakowani masą informacji i zapominamy o tym, żeby je potwierdzać. Dajemy zbyt łatwo się nabrać na wszystko, co żeruje na naszych emocjach. Zamiast potwierdzić, zaraz udostępniamy informacje o szczeniakach poszukujących domu, które to mają być zaraz uśpione (na stronie schroniska już dawno widnieje ostrzeżenie, że to fejk), historię o Einsteinie i jego wierze w Boga (chociaż był on agnostykiem, sam się wypierał tej historii i książka, o której jest wspomniane nigdy nie powstała), czy wpisy o dzieciach, za których udostępnienie Facebook zapłaci (które po szybkim przeszukaniu internetu okazuje się, że nie są prawdziwe).
Tak samo uwielbiamy legendy miejskie, które są tak już rozpropagowane, że w każdym mieście taka sama sytuacja miała już miejsce.
Co sprawia, że tak łatwo dajemy się nabrać?
Bardzo fajnie to opisują w swojej książce Chip Heath i Dan Heath „Sztuka skutecznego przekazu, czyli przyczepne koncepcje”, którą świetnie zrecenzował Paweł Tkaczyk.
Po pierwsze każda z nich jest prosta, wiarygodna i opowiedziana w formie historii – ma swoich bohaterów, z reguły kolegów znajomych lub sąsiadkę kogoś z rodziny. Bo przecież jeśli to przydarzyła się tak blisko nas, to nie mamy powodów, żeby opowiadającemu nie uwierzyć, dzięki czemu też łatwiej ją zapamiętujemy.
Jest także konkretna – zawiera wystarczająco dużo szczegółów, żebyśmy w nią uwierzyli. Jest też związek przyczynowo – skutkowy, który brzmi wiarygodnie. Poza tym, żeby jeszcze łatwiej było ją zapamiętać zawiera zaskakującą część dla naszego mózgu. W przykładzie kaszki mamy przecież z jednej strony coś przygotowanego specjalnie dla dzieci, co okazuje się śmiertelnym zagrożeniem. Dość powiedzieć, że nawet po kilku latach dalej pamiętam tę historię.
No i oczywiście tego typu historie grają na naszych emocjach. Ten punkt wykorzystują właśnie tabloidy, fermy lajków, czy hakerzy wysyłający wirusy. Zdjęcia małych chorych dzieci, pokazywanie cierpienia, smutku, a później pokazanie, jak my jednym małym klikiem jesteśmy w stanie pomóc. Im bardziej dokopią się do naszych uczuć, tym większa szansa, że informacji nie potwierdzimy i prześlemy dalej.
Im więcej informacji, tym ciężej je sprawdzać
W dzisiejszych czasach w jednym wydaniu dziennika podobno jest więcej informacji, niż ludzie w średniowieczu byli w stanie przyswoić przez całe życie. Łatwość publikowania sprawia, że każdy może umieścić wszystko. Niestety wiele z tych historii może być niesprawdzona i błędna, jednak zanim zostanie skorygowane może już obiec cały internet. Dokładnie jak w przysłowiu „Kłamstwo zdąży obiec pół świata zanim prawda włoży buty”. By móc tę informację sprawdzić, trzeba znaleźć pierwotną stronę, potwierdzić i przeszukać źródła, a to już jest dodatkowy wysiłek którego często nie mamy siły i chęci podejmować.
Lubimy, kiedy informacja pasuje do naszych wierzeń, wartości lub politycznych przekonań
Jeśli coś jest spójne z naszym światopoglądem nie mamy potrzeby sprawdzania tego. Co więcej, w przypadku podważania naszych wierzeń nawet kiedy zobaczymy badania, statystyki czy dowody, potrafimy wymyślić milion powodów, dlaczego jest to nieprawdą. Po prostu nasz mózg jest zamknięty na inne niż zgodne z naszymi ramami poglądy. Dlatego im mniej zdajemy sobie sprawę z naszego zamknięcia, tym bardziej podatni jesteśmy na manipulację. Wtedy też bardzo łatwo forsować teorie spiskowe, czy też przekonywać ludzi do swojej racji poprzez stawianie wyjątków jako reguły (znów powracamy do „a w mojej rodzinie zdarzyło się kiedyś”). Lubimy też adaptować przeczytane informacje do naszych wierzeń, przeinaczać je i zmieniać na nasze potrzeby. Bardzo ciekawie jest to opisane na stronie alternet.org (artykuł po angielsku).
Nie znamy języków obcych
Kiedyś spytałam pewną osobę, dlaczego zanim coś wrzuci nie sprawdzi tej informacji w tekście źródłowym. W odpowiedzi usłyszałam, że tekst był po angielsku, czyli w języki, którego nie zna. To uświadomiło mi, jak wiele osób, nawet jeśliby chciało nie jest w stanie potwierdzić tego, o czym czyta. Dlatego też tak ważne jest uczenie się języków obcych, które dzięki dzisiejszej technologii możemy opanować dość szybko i za darmo.
Statystyka i matematyka jest naszym wrogiem
To jest temat na całkowicie oddzielny wpis, ale w wielkim skrócie liczenie i czytanie liczb sprawia nam problem. Jak już wcześniej wspominałam, coraz częściej stawiamy 1% przypadków za normę i przywołujemy ją jako argument ostateczny. Rzadko kiedy sprawdzamy i potwierdzamy dane w statystykach, nie próbujemy skonfrontować, czy te 60 zdarzeń to promil wszystkich przypadków, czy może 80%.
Mi też zdarza się uwierzyć w brednie. Też się łapię na tym, że mam ochotę szybko podzielić się nowym znaleziskiem. Jednak w większości zanim coś prześlę dalej, zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza i szukam innych informacji w tym temacie. Staram się chociaż ją potwierdzić wg sposobu poniżej:
Po pierwsze nie klikaj we wszystko. Przede wszystkim żaróweczka powinna Ci się zaświecić przy informacjach nacechowanych emocjonalnie lub o bardzo chwytliwych tytułach. Bardzo często są to wirusy, które szybko przekopiują się na Twoją ścianie by zachęcać innych. Najlepiej od razu wpisz kluczowe zdanie w google i wyszukaj, czy jest jakieś wiarygodne źródło, żeby w ogóle ją otworzyć. Dość często jak wpiszemy słowa kluczowe z dopiskiem „wirus” od razu mamy informację, żeby w to nie klikać.
Pod koniec wakacji popularny był link z informacją o tym, że w niektórych województwach wakacje zostają przedłużone o dwa tygodnie. Wystarczyło wejść na stronę ministerstwa i już wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z wirusem. Sądząc po liczbie udostępnień sprawdzenie tego najpierw tam nie było oczywiste.
Jak upewnimy się, że to nie wirus, to następnie powinniśmy skonfrontować to, co czytamy z danymi źródłowymi. niekiedy wystarczy na przykład wejść na stronę GUS czy inna tego typu (jak wspomnianego przed chwilą ministerstwa).
Jeśli nie możemy znaleźć potwierdzenia informacji, zamiast siać zamęt, poczekajmy i poszukajmy więcej. Jak nie mamy na to czasu, lepiej niekiedy sobie odpuścić.
Po tym, jak już potwierdzimy informację, zbadamy źródła i jesteśmy ich pewni możemy spokojnie udostępniać to dalej.
Zanim więc poślesz coś w świat – nie bądź łykającą wszystko kozą, postaraj się chociaż sprawdzić czy to, co czytasz jest prawdziwe!
Obrazek główny: geralt
Tablica informacyjna: en.wikipedia.org
Umysł: johnhain
Języki: ryantbarnettusu
Cyfry: geralt