
Historia z pociągu
Środek dnia, wsiadam do pociągu relacji Warszawa – Szczecin . Powoli, bo i tak przecież mam miejscówkę, więc nie ma co się spieszyć. Nastawiona optymistycznie po chwili spędzonej na słońcu pod Pałacem Kultury wkładam walizkę na górę i podchodzi ONA.
Ani dzień dobry, ani cokolwiek innego tylko pakuje walizkę prosto na mnie. Ok, zen, przecież każdemu może się zdarzyć, może nie zauważyła, na pewno nie specjalnie, bo ludzie są z natury dobrzy, może nie może się doczekać siedzenia tych co najmniej czterech godzin na miejscu koło mnie. Zaczynam zajmować swoje, już znów w dobrym nastroju – wpycha walizkę wprost na moje nogi. Zen przygniecione, więc odwracam się do niej i rzucam spojrzenie „Co jest kurde?”. Dopiero wtedy, od niechcenia i tak cicho, żeby nikt poza mną tego nie słyszał rzuca „Przepraszam”.
Zen powróciło, pełna nadziei w ludzkość otwieram książkę i zaczynam czytać. Nie wyjechaliśmy jeszcze dobrze z dworca – wyciąga telefon. Wagon bezprzedziałowy, multum ludzi (wszystkie miejsca zajęte) – nic to – postanawia podzielić się przyjaciółce/innym osobom, których numer ma dostępny swoją relacją z wycieczki.
Siedzę obok, słuchawek nie mam, im bardziej próbuję koncentrować się na książce, tym bardziej ją słyszę. I tak, chcąc nie chcąc wiem, że właśnie wraca z Włoch od swojego chłopaka, że nie przepada za trofeami z polowań jego taty, ale musiała chwalić, bo tak wypada, że – cytuję, bo to dla mnie nowe wyrażenie – „uderzyła w beksę” jak wyjeżdżała, uczy się angielskiego od dziecka od prywatnych nauczycieli, jedzie zaraz na konferencję z uczelni oraz wiele inne. Podsumowując – gdzie była, co robiła, co jadła (i to dość szczegółowo), jaką wałówkę ze sobą wiezie (kiełbasa włoska i orzechy). Na szczęście funkcje trawienne sobie odpuściła.
Jednak karma działa i gdzieś w połowie drogi do Poznania usłyszałam „Muszę oszczędzać baterię”, a u mnie w głowie:
Dalsza część trasy przebiegła spokojnie, bez problemu czytałam swoją książkę, oglądałam zmieniające się krajobrazy, bez stresu dojeżdżamy do okolic Poznania. Wtem wstaje, zbiera swoje rzeczy, rzuca na mnie spojrzenie „Nie jesteś warta mojego pożegnania, widać, że do Włoch nie jeździsz” i wchodzi (czekać następne 15 minut przy drzwiach).
Uśmiechnęłam się do siebie, rozprostowałam kości, obok usiadła bardzo sympatyczna dziewczyna (nawet się przywitała uśmiechem) – zapowiadają się fajne następne 2,5 godziny. Po dwóch minutach dziewczyna wyciąga telefon, zaczyna dzwonić…