
Dlaczego nie porzuciłam kawy?
Rok temu miałyśmy długą, miesięczną rozłąkę. Jednak po tym czasie zdałam sobie sprawę z mojej miłości i wróciłam. Kawo – już Cię nie chcę zostawić!
Jeszcze kilka lat temu do głowy by mi nie przyszło, by pić kawę. Pojawiała się ona w moim życiu raz na pół roku, kiedy wszystko inne już zawiodło. Co więcej, by nie czuć jej smaku dodawałam do niej 6 (słownie sześć) łyżeczek cukru. Dopiero taki likier był dla mnie możliwy do przełknięcia.

Kubek pojawił się u mnie przypadkiem i, pomimo tego, że kawa wygląda w nim jak farbki, to szybko nawiązaliśmy bliższą relację
Potem rozpoczęłam pracę w nowej firmie. I tak, by zgrać się z zespołem szłam razem ze wszystkimi do kuchni „na kawę”. Na początku wcale mnie jednak ona nie przekonywała. Tygodnie mijały i zanim się zorientowałam, piłam już 3 – 4 kawy dziennie. Co więcej, bez odrobiny cukru.

Pamiątkowy kubek z Paryża, który dzielnie zniósł wielokrotne przeprowadzki i ciągłe wykorzystywanie :)
Rok temu pomyślałam, że to już przesada i postanowiłam ją wyeliminować – przecież jak kiedyś jej nie potrzebowałam, to teraz też. Przestałam. Na miesiąc. I potem grzecznie ją przeprosiłam i obiecywałam nigdy więcej mojego wybryku nie powtórzyć.
Bo jedna kawa dziennie to nie jest zło. Przyspiesza nawet trawienie i daje mentalnego kopa na początku dnia. A w moim domu rodzinnym jest idealnym pretekstem do ogłoszenia godziny seksualnej (pieprzymy robotę, idziemy pić kawę) i spędzenia więcej czasu razem, cokolwiek by się nie działo. I dlatego właśnie jedna – dwie kawy dziennie już ze mną zostają
PS. Wpis powstał w ramach wyzwania blogowego, organizowanego przez daywithcoffee.blogspot.com
Obrazek główny: ErbenovaLucie